ZEMSTA
Nazywam
się Jan Nowak i właśnie przymierzam się do roli mściciela. Pewnie
moje imię i nazwisko wyda wam się zbyt pospolite. Pewnie powiecie:
„Ale przecież żaden mściciel nie może nazywać się Jan Nowak”. A gówno!
Co prawda zdaję sobie sprawę, że w danym kontekście lepiej byłoby
nazywać się na przykład Mścisław Małodobry albo Gniewko Gwałtownik.
Tak, jednak ja jestem Jankiem Nowakiem, po ojcu i dziadku, i nikt, i
nic, nie zmieni tego faktu. Jestem też typowym Polakiem,
zmaskulinizowaną wersją Janiny Nowak z Gniezna, wzorcowej adresatki ze
skrzynek na listy, i właśnie przymierzam szpilki.
Zaczęło
się od pokojowej manifestacji, gdy niespełna trzysta metrów od
naszej parafii, parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie
Poczętej, powstał ten grzeszny przybytek. Klub nosił obcojęzyczną
nazwę „Queer”. Sprawdziłem w wikipedii, że ów termin jest
współczesnym antonimem heteronormatywności. Manifestacja została
zaplanowana na dzień 15 sierpnia, w Święto Wniebowzięcia Najświętszej
Maryi Panny. Punktualnie o godzinie dwudziestej pierwszej, ponad
stuosobowa grupa ruszyła spod naszego kościoła. O tej porze otwierano
ten przeklęty burdel. Umówiliśmy się, że siłę przewodnią
manifestacji stanowić będą rodziny z dziećmi. Niektórzy nieśli więc
swoje pociechy na rękach, inni pchali przed sobą wózki, a starsze
dzieci szły samodzielnie obok rodziców. Na czele pochodu kroczyła
para – chłopiec i dziewczynka, dzierżąc transparent: „Nie ma owoców
życia bez normalnego pożycia”. A kiedy wspólnie doszliśmy do tej
jaskini nierządu, gdy dodając sobie animuszu śpiewaliśmy pieśń
maryjną: „Biedny kto Ciebie nie zna od powicia/ I nigdy Twego nie
słyszał imienia/ Lecz ten biedniejszy, kto w rozpuście życia/ Stał się
niegodnym Twojego wejrzenia”, naszym oczom ukazała się istna sodoma i
gomora. Przed wejściem kotłowali się roznegliżowani odszczepieńcy,
całkowicie zatraceni w tańcu i nie zwracający na nas najmniejszej
uwagi. Połączeni wyłącznie w homogeniczne pary, raz po raz zbliżali
się do siebie ciałami, pocierając przy tym genitaliami o pośladki. Z
ogromnych, wystawionych na zewnątrz głośników, dobiegała tępa,
mechaniczna muzyka, drażniąc receptory słuchu świdrującym basem. Do
tego wszystkiego doszedł wokal, jednostajnie powtarzający te same
słowa, który nałożył się na nasze chóralne głosy, odśpiewujące w tym
momencie trzecią zwrotkę pieśni:
Kto się za życia z Tobą nie połączy,
You wanna do it in my butt, in my butt?
Tęskniąc, nie szuka Twej świętej opieki,
You wanna do it in my butt, in my butt?
Ten i bez Ciebie to życie zakończy,
You wanna do it in my butt, in my butt?
Bez Ciebie będzie rozpaczać na wieki.
Let's do it in the butt, okay 1
_______________________________
1 fragment pieśni maryjnej „Biedny, kto Ciebie” i refrenu piosenki Samwella „What What (In The Butt)”. Tłum. z ang. – Chcesz to zrobić w mój tyłek, w mój tyłek?/ Zróbmy to w tyłek, okay.
Wszelkie
znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że ów nieskrywany pokaz
lubieżności został zorganizowany jako odpowiedź na naszą akcję. Tym
bardziej, że dostępu do tych hedonistycznych bałwochwalców bronił
kordon ochroniarzy. A ponieważ nasze przygotowywania do wiecu
przebiegały w pełnej konspiracji, niewykluczone zatem, że ci
wszetecznicy mieli w naszych szeregach informatora. Bo przecież
podczas ostatniej Mszy Świętej, ani w komentarzu do kazania, ani w
ogłoszeniach duszpasterskich, proboszcz nawet słowem nie zająknął
się o manifestacji.
Tymczasem
kilku, co bardziej krewkich mężczyzn z naszej grupy, rzuciło się z
zaciśniętymi pięściami na tańczących zwyrodnialców, jednak rychło
nadziali się na szpaler ochroniarzy i zostali spacyfikowani gazem
łzawiącym i pałkami. Żony sponiewieranych śmiałków darły się
rozpaczliwie i zawodziły, a pozostałe kobiety odciągały na bok dzieci,
bądź zasłaniały im oczy. Koniec końców – ponieśliśmy sromotną klęskę.
Posmakowawszy goryczy przegranej, ze spuszczonymi głowami,
rozeszliśmy się do domów. Po tym wydarzeniu już nigdy więcej nie
wyszliśmy na ulicę. Wprawdzie pisaliśmy skargi, tworzyliśmy petycje i
zbieraliśmy pod nimi podpisy, jednak wszelkie oficjalne próby
zmierzenia się z problemem napotykały na mur urzędniczej
idiosynkrazji. Podejrzewam, że ci zliberalizowani kretyni z góry
odrzucali nasze wnioski, w ogóle ich nie czytając. Tak czy siak,
zdawało się, że w sprawie nastąpił impas, że trzeba będzie raz na
zawsze pogodzić się z porażką, i prawdopodobnie tak by się stało,
gdyby nie pewien brzemienny w skutkach fakt. Otóż któregoś dnia
odkryłem na ekranie monitora wpis poczyniony przez mojego
trzynastoletniego syna i zamieszczony na jednym z popularnych portali
społecznościowych. Był to lapidarny tekścik następującej treści:
jestem gejem :)
* * *
Zatem
w tej właśnie chwili przymierzam szpilki. Nogi mam już gładko
ogolone, na sobie siateczkowe bodystocking i obcisłą, lateksową mini,
czerwoną niczym habit hiszpańskiej inkwizycji. Zanim jednak wyruszę
na samotną krucjatę, naniosę jeszcze na twarz barwy wojenne –
poszperam w kosmetyczce żony i wydobędę z niej puder do twarzy,
kredkę do oczu, cień do powiek, tusz do rzęs i pomadkę. Na koniec
przejrzę się w lustrze, uśmiechnę zaskoczony efektem, schowam do
torebki pejcz, kajdanki i kilka niewielkich kartek, wydrukowanych
specjalnie na tę okazję. Tym sposobem, kontynuując dzieło Torquemady2
i podszywając się dla niepoznaki pod drag queen, rozprawię się z
tutejszymi zaprzańcami. Zwabię jednego z nich do siebie, ponętnie kręcąc
tyłeczkiem, namówię go do wspólnej zabawy z gadżetami, przykuję do
łóżka i wybatożę. A gdy będzie bliski utraty przytomności, kiedy
zacznie błagać bym przestał, okażę mu swoje miłosierdzie i dam
ostatnią szansę, szansę na wzór dawnych auto da fé, publicznych
procesów, podczas których heretycy mogli ocalić własną skórę
deklarując przyjęcie wiary katolickiej. W tym jednak przypadku,
zamiast ustnej deklaracji i wyznania wiary, delikwent określi raz na
zawsze swą seksualną orientację wypełniając taki oto druczek:
I
zaprawdę powiadam wam, wszystkie jego dotychczasowe występki pójdą w
niepamięć, wszystkie grzechy zostaną mu odpuszczone, jeśli tylko
dokona właściwego skreślenia. W przeciwnym razie sam postawi na sobie
krzyżyk, sam skaże się na golgotę.
_____________________________________________
2 Tomás de Torquemada – hiszpański duchowny, w latach 1483-1498 Wielki Inkwizytor Królestwa Kastylii, Królestwa Aragonii i podlegającego mu Królestwa Walencji.
* * *
Wszystkiemu
winne media. Włączam telewizor i już od samego rana trąbią o
dyskryminowanych gejach. Telewizja śniadaniowa od której śniadanie mi
się cofa w gardle. Zaprosili do studia transów, cioty i lesby, a ci,
poubierani w fatałaszki od bossa i zary, narzekają na swój los marny, na
fakt, że nie mogą umówić się na romantyczną kolację w modnej
restauracji, bo ksenofobiczne snoby wytykają ich palcami, że nie dane im
jest w spokoju lizać się pod jemiołą w parku, bo staruszek, co się
przechadza alejką ze swoim pitbullem, wygraża im laską i szczuje psem, a
rozdrażniona bestia szczerzy kły i warczy, że wreszcie archaiczne
prawo nie pozwala im zalegalizować związku, wspólnie rozliczać się z
podatków i korzystać z innych przywilejów dostępnych dla formalnych
małżonków. Tymczasem na przeciwległym biegunie setki tysięcy polskich
dzieci nie zje dzisiaj w szkole żadnego posiłku, tymczasem ich rodzice
pójdą do parku co najwyżej po to, by pod osłoną nocy zbierać puszki,
tymczasem spory odsetek społeczeństwa w ogóle nie odprowadzi podatku,
bo pracuje na czarno, żeby nie zdechnąć z głodu na zasiłku. Ale to
przecież tylko margines, błąd statystyczny na tyle nieistotny, że nie
warto brać go pod uwagę. Za to wieczorem – trochę rozrywki. W
popularnym tiwi-szoł na żywo, mającym za zadanie promować talenty
wokalne, wystąpi nowy idol młodzieży – dziewczyna i chłopak, czyli heca
na pół waginy i pół fallusa. Wzorcowy przykład dla dorastających
gówniarzy, że bycie homo-nie wiadomo jest trendy. I jestem niemal w stu
procentach pewny, że to właśnie media – internet i telewizja,
wykoleiły mojego syna. Omamiły też innych, wmawiając im tolerancję za
wszelką cenę, sprawiając, że przybytek zła, mieszczący się naprzeciw
naszego kościoła, zyskał urzędniczą aprobatę i społeczne przyzwolenie.
Tego
samego dnia, kiedy odnalazłem wpis syna, próbowałem z nim
porozmawiać, przemówić do rozsądku, jednak smarkacz wpierw wszystkiemu
zaprzeczył, a później wybiegł z domu, wściekle trzaskając drzwiami.
Siła uderzenia sprawiła, że Chrystus wiszący nad futryną obsunął się z
gwoździa. Figurka ukrzyżowanego Mesjasza upadła na gres w przedpokoju
i pękła wpół. Podniosłem z podłogi jedną z połówek. Trzymałem w dłoni
męskie nogi z biodrami przepasanymi kawałkiem materiału. Pomyślałem:
„Męskie nogi i spódnica – to musi być jakiś znak”. I właśnie wtedy
zacząłem układać w głowie plan zemsty.
* * *
„W
biedronce kup mąkę, jajka, tylko elki, bo są w promocji, kostkę masła,
mleko, może być trzy dwa. Aha, ser żółty miał być tańszy, zobacz
który. Jak będzie, to też możesz kupić. Notujesz sobie?” – upewniała
się. – „Notujesz? No to dalej, u rzeźnika – pierś z kurczaka, ale
koniecznie małą, jak jest wielka to znaczy, że nafaszerowali
antybiotykami, jakąś wędlinę, tylko nie przepłacaj. A, i zajdź jeszcze
na zieleniak po ziemniaki, pomidory i włoszczyznę”. Powinienem był
dopisać: „W chwilówkach – tysiąc złotych na sfinansowanie całej akcji, w
sex-shopie – kompletne wdzianko cioty, pejcz i kajdanki”, poprzestałem
jednak na zanotowaniu słów małżonki. Zapisaną drobnym maczkiem kartkę
wsunąłem do tylnej kieszeni spodni, zasznurowałem buty, włożyłem kurtkę
i wyszedłem.
Najpierw
wcale nie chwila, tylko bita godzina w chwilówkach. Wypełniłem
wniosek, lecz żaden ze mnie stały klient, więc trzeba mnie dodatkowo
sprawdzić. Zatem telefon do pracy, nikt nie odbiera, pora lunchu,
biurwom się nie spieszy. Siedzieliśmy naprzeciw siebie z chwilówkową
konsultantką, obydwoje ze spuszczonymi głowami – ona wolałaby tu nie
pracować, ja wolałbym tutaj nie trafić. Cóż, nie mamy wyboru. Po
godzinie milczącej zadumy, sześćdziesięciu minutach ciszy za poległych w
BIK-u dłużników, konsultantce udało się wreszcie dodzwonić. Cyrograf
został podpisany. Potem sex-shop: „Żonka lubi się zabawić” – tłumaczyłem
sprzedawcy, pospiesznie pakując zakupy do siatki. Następnie wizyta w
portierni hotelu „Polonia” i rezerwacja dwójki na piątek, mam wtedy
nockę. Wcześniej rozmawiałem z majstrem i załatwiłem sobie wolne (żona i
syn będą święcie przekonani, że jestem w robocie). Na koniec
realizacja poleceń małżonki, czyli zakup wiktuałów z karteczki. W
drodze powrotnej zahaczyłem jeszcze o piwnicę, gdzie zostawiłem torbę z
gadżetami i fatałaszkami. Wjechałem windą na siódme piętro, stanąłem
przed drzwiami mieszkania, położyłem reklamówki z żarciem na
wycieraczce, wdusiłem przycisk dzwonka. Otwarła moja druga połowa.
„Gdzie byłeś tyle czasu?” – usłyszałem w progu. „W biedronce działała
tylko jedna kasa” – odparłem.
Piątek.
Sądny dzień. Łazienka w pokoju hotelowym. Lustro. Usta. Oczy. Brwi.
Rzęsy. Ostatnie poprawki. Ostatnie spojrzenie na cudze odbicie w
lustrze. Na mężczyznę, który przeistoczył się w zdzirę. Gesty. Usiłuję
być miękki, delikatny, kobiecy. Staram się wypaść jak najbardziej
naturalnie. Próba generalna w zwierciadle. Jestem gotów. Przedstawienie
czas zacząć!
* * *
„Queer”.
Wnętrze. Siedzę na krześle przy kontuarze. Noga na nodze. Sączę przez
słomkę mojito. Nie minęło nawet pięć minut od momentu mojego przybycia,
a już wzbudzam spore zainteresowanie. Nic dziwnego, dla taplających
się non stop we własnym gównie tubylców jestem nową dupeczką,
świeżutkim kakaowym oczkiem. Kilku spedalonych macho już skotłowało się
w pobliżu baru. Zamawiają drinki i zerkają na mnie łaknącym wzrokiem.
Bezceremonialnie ślinią się na mój widok. Pewnie każdy z nich chciałby
nanieść tą swoją cieknącą ślinę na tłuste paluchy i pomerdać nimi w
mojej odbytnicy. Jeden decyduje się podejść. Zgrywa szarmanta – całuje
mnie w dłoń i się przedstawia. Pyta, czy może się przysiąść. Pozwalam.
Teraz zaczyna się zabawa w przesłuchanie. Skąd jestem, bo mnie tutaj
widzi pierwszy raz, kto mi powiedział o tym klubie, czy mam stałego
partnera, czy może postawić mi drinka? Odpowiadam, że jestem przejazdem
– w delegacji, że mi powiedział znajomy, że nie mam i że może.
Wskazuje palcem na moją szklankę i pyta, czy ma być to samo. Mówię, że
czemu nie. Obserwuję wnikliwie, jak składa zamówienie przy barze.
Obawiam się, że spróbuje wrzucić tabletkę gwałtu albo jakieś inne
świństwo do zakupionego mojito. Wraca ze szklankami. Pijemy,
rozmawiamy. Nie jest natarczywy i w ogóle nie porusza tematów
intymnych. Zupełnie nie sprawia wrażenia, jakby tego wieczoru chciał
zaciągnąć mnie do łóżka. Kończymy drinki i wciąż zero działań
zaczepnych z jego strony. Postanawiam przejąć inicjatywę. Prowadzę go
za rękę na parkiet. Właśnie leci Krawczyk – „Bo jesteś ty”. Robi się
romantycznie, przytulamy się w tańcu do siebie. Szepczę mu na ucho, że
tutaj jest trochę za głośno i że w pokoju hotelowym mam butelkę
bordeaux. On na to, że bordeaux jest jego ulubionym winem i że z
przyjemnością się ze mną napije. Dzwonię po taksówkę. Wychodzimy.
* * *
Szarpie
się, przykuty kajdankami do łóżka. Usiłuje coś z siebie wykrztusić,
wydobyć jakiś nieludzki skowyt, jednak ma zakneblowane usta. Kolejne
razy lądują na jego plecach, a on wije się z bólu. Od tej całej
szamotaniny łóżko skrzypi niemiłosiernie, ale nikogo ów dźwięk nie
postawi na nogi, nikt nie przybiegnie zobaczyć, co się dzieje, wręcz
przeciwnie, to tutaj normalne. Ten hotel od lat funkcjonuje głównie
dzięki parom, wynajmującym pokój tylko i wyłącznie dla odbycia
przelotnego stosunku. Teraz zamierzam się z całej siły. Ostatnie,
dwudzieste pierwsze uderzenie. Trzeba je dobitnie zaakcentować.
Wszystkie smagnięcia pejcza w trzech dawkach – najpierw setne, potem
dziesiętne, na końcu jedności. Dziewięć setnych, sześć dziesiętnych,
sześć jedności. 966. Chrzest Polski. Czas na deklarację. Zadecyduj
heretyku, czy chcesz być prawdziwym Polakiem.
* * *
Zrywam
się gwałtownie. Czoło zroszone potem. Przecieram oczy i wodzę wzrokiem
dokoła łóżka. Na podłodze walają się puste butelki po winie, lateksowe
wdzianko, pejcz i kajdanki. Więc to nie był sen! Niepewnie odwracam
głowę w drugą stronę, w kierunku bezwładnego ciała, leżącego obok mnie.
Ufff, co za ulga, obok śpi moja małżonka.
– Kochanie, – mówię i potrząsam ją za ramię – kochanie obudź się!
– Czego ode mnie chcesz, – odpowiada zaspanym głosem – mało ci było wczoraj?
– Kochanie, miałem okropny sen, śniło mi się, że...
– Przestań! – przerywa – Daj mi spać, już nie pamiętasz co mi zrobiłeś?
– Nie pamiętam.
– Spiłeś
się jak świnia, przykułeś mnie do łóżka, okładałeś pejczem, a potem
wszedłeś w mój tyłek na chama, brutalu, bez żelu. Przecież wiesz, że
ja tak nie lubię, że wolę jak jesteś czuły i jak mnie długo
pieścisz.
– Wiem, kochanie, wiem. Wybacz proszę.
Ale
syf, myślę, muszę jak najprędzej coś z tym zrobić. Może tym razem to
ja będę kobietą, włożę fartuszek i pójdę do kuchni, królestwa mej
małżonki, by przyrządzić pyszne śniadanie? Przydałaby się róża, jakieś
serwetki i żeby wszystko podać na tacy. Już wiem, usmażę na maśle
delikatny omlecik, tak samo delikatny, jak ona. Tak delikatny, jak Tomasz, choć pewnie powiecie: "Ale przecież żadna żona nie może nazywać się Tomasz Nowak". A gówno!