poniedziałek, 1 lipca 2013




 STEPY  AMERYKAŃSKIE 






Do wojska zgłosił się na ochotnika, dzięki czemu sam mógł wybrać przydział. Zdecydował się na wywiad, święcie przekonany, że chodzi o wywiad dla prasy. Zawsze chciał być kimś sławnym. Okazało się jednak, że trafił do wywiadu wojskowego, gdzie rozgłos jest ostatnią pożądaną rzeczą. Ten gigantyczny lapsus wynikał zapewne z faktu, że nasz łaknący popularności bohater był wyjątkowo nierozgarniętym człowiekiem. Nierozgarniętym niczym liście w listopadzie albo śnieg w dniu, w którym zima zaskoczyła drogowców. Nie był za to wcale ani biały, ani żółty, może więc lepiej odpuśćmy sobie te porównania ze śniegiem i liśćmi. Może właściwsza byłaby kawa z odrobiną mleka, ale czy kawa, a tym bardziej mleko, mogą być nierozgarnięte? Zostawmy jednak innym roztrząsanie tego rodzaju dylematów i wróćmy do naszego bohatera, który cierpiał niewypowiedziane katusze. Na nasze szczęście wszystkie katusze zostały zapisane. Oto one:

1. Katusze wynikające z lęku przed pobrudzeniem się, co z uwagi na skórę koloru zaawansowanej spalenizny, której posiadaczem był nasz świeżo upieczony żołnierz, wydaje się być nawet zabawne.

2. Katusze związane z przeświadczeniem, iż jest się w piekle, pomimo że kaloryfery nie grzeją w całej jednostce i wyprane onuce trzeba suszyć podczas snu, wsuwając je sobie pod dupę.

3. Katusze będące następstwem syndromu maminsynka, czyli totalnej niezaradności życiowej lub całkowitej niezdolności przedsiębrania.

Rzeczywistość bowiem boleśnie rozminęła się z oczekiwaniami naszego niebohaterskiego bohatera. A pierwsze miesiące pobytu w koszarach były dla niego wręcz koszmarem. To nieustanne czołganie się, padanie i powstawanie (brud), naciąganie na głowę przyciasnej maski gazowej (piekielne duszności), czy notoryczne czyszczenie trepów i broni (mom, help me!), wychodziło mu już bokiem. Na dodatek dobrowolnie skazywał się głodowe męczarnie, bo na wojskowe żarcie bał się choćby spojrzeć, gdyż w koszarowej stołówce zamiast big macków serwowano kaszankę, zaś masło orzechowe zastępowała margaryna palma. Tak, to bez wątpienia nie był american dream. Pewnego dnia jednak wezwano młodego żołnierza do sztabu. Tam czekał już na niego major Schwarzenegger, będący w tej opowieści istnym szwarccharakterem, mężczyzna postawny i barczysty, z fizjonomią gęsto posiekaną bliznami. Major, w momencie, gdy w progu gabinetu pojawiła się postać szeregowca, nabrał powietrza w płuca i ryknął najdonośniej, jak tylko potrafił:

Baczność!

Szeregowy Jackson melduje się na rozkaz, panie majorze!

Spocznijcie Jackson.

Szeregowiec, opacznie zrozumiawszy polecenie, usadowił się w fotelu i założył nogę na nogę.

Wróć! – wrzasnął major. – czy padła komenda siadać? Padnij! Sto pompek, natychmiast!

Tak jest, panie majorze!

Żołnierz bezzwłocznie przystąpił do wykonania polecenia, jednakże już po drugiej pompce padł wyczerpany na podłogę.

Wstawaj kocmołuchu! Parkiet mi zapaskudzisz. Wezwałem cię ofermo, ponieważ wyznaczono twą fajtłapowatą personę do misji szpiegowskiej na terenie Związku Radzieckiego. Będziesz podszywał się pod Angelę Davis, bo masz tak samo osmoloną mordę i podobny bałagan na głowie. 

Szeregowy pomyślał, że jeśli ma się upodabniać do jakiejś kobiety, to wolałby Dianę Ross, jednak nie wypowiedział na głos swej myśli, zaś major kontynuował:

– Tydzień temu otrzymałeś od sierżanta Reagana mini rozmówki amerykańsko-radzieckie z suplementem zawierającym partyjną nowomowę. Sprawdzimy teraz ile zdołałeś się nauczyć.

I major Schwarzenegger zadał Jacksonowi szereg pytań, wszystkie rzecz jasna w języku radzieckim, a kompletnie zdezorientowany żołnierz za każdym razem odpowiadał: „Da!”, bo tylko to słówko zdołał opanować.

Wreszcie major, mając już dość tej nonsensownej konwersacji, rzekł:

Szeregowy Jackson, jesteście skończonym idiotą. Za karę pobierzecie z magazynu szmatę, pastę do podłóg i wyfroterujecie na błysk parkiet w moim gabinecie. Poniał?

Da!

Odmaszerować!

I tak przez parę kolejnych godzin szeregowiec, stojąc swymi żołnierskimi buciorami na szmacie, przemieszczał się po wypastowanej podłodze gabinetu, major Schwarzenegger przystawiał zaś naśliniony palec do parkietu i jeśli tylko stwierdził na nim obecność kurzu, krzyczał:

To ma być błysk, Jackson?! Podłoga jest brudna i matowa jak wasza czarna gęba! Złapcie się za jaja żołnierzu i do boju!

I posłuszny żołdak, wciąż szusując po parkiecie, jednocześnie łapał się za przyrodzenie. Major natomiast wrzeszczał:

Jesteście ofermą Jackson? Odpowiadać!

Da! – replikował wschodzący król parkietu, któremu z wysiłku już nawet języki się popierdoliły.

Młody żołnierz pocił się niemiłosiernie, w duszy nazywał przełożonego tępym mięśniakiem, jednak ciągle tańcował na szmacie. A major, mając najwyraźniej niezły ubaw, dogadywał:

Wywijacie Jackson niczym profesjonalny tancerz. Jeszcze tylko muzyki wam brakuje.

I pokręcił gałką radioodbiornika, by odszukać jakiś odpowiedni podkład, jednak z głośnika, zamiast muzyki, wydobył się głos spikera: „Uwaga! Przerywamy audycję Country & Bluegrass Top 20 Countdown, żeby nadać ważny komunikat. Przed momentem Neil Armstrong, nasz dzielny kosmonauta, wylądował na księżycu”. „A ja to niby gdzie jestem?” – pomyślał szeregowiec. Właśnie w takich okolicznościach powstał jego najsłynniejszy taniec – moonwalk. Niby przez przypadek, bo gdyby Jackson miał łeb do języków obcych, to pewnie nigdy nie froterowałby podłogi. Być może jadłby garściami kawior z samym Breżniewem i oglądał wraz z nim w loży honorowej popisy młodego Barysznikowa. Ale najważniejszy w tej opowieści jest morał, że prawdziwy talent rodzi się w bólach. Zaś szeregowy rezerwy Michael Jackson już nie musi stać na baczność. Już spoczął – w alei zasłużonych gwiazd, tuż obok księżyca.