Persönliche Identifikationsnummer
Utwór był nominowany do głównej nagrody w konkursie na najlepsze opowiadanie 9_Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania i został opublikowany w antologii PIN I ZIELONYM. Redakcja tekstu: Natasza Goerke.
– Pin
i zielony.
Profesor
zwyczajny Bronisław Grabowski zbliżył palec wskazujący do
klawiatury terminala i – po krótkim namyśle – wystukał PIN:
„1234”. Zapamiętywanie wszelkiego rodzaju numerów
identyfikacyjnych zawsze przychodziło mu z trudem. Dlatego zwykle
starał się skojarzyć abstrakcyjny rząd cyfr albo z jakąś datą,
istotną z punktu widzenia historii literatury, albo z książkowym
cytatem, który do tego stopnia zapadł mu w pamięć, że potrafił
automatycznie przywołać odpowiednią
stronę. Tym razem był to cytat z Nowego Testamentu, z Ewangelii
według św. Mateusza, zaś pin karty debetowej został rozszyfrowany
dzięki numerowi rozdziału – 12, oraz wersetu – 34. „Plemię
żmijowe! Jakże wy możecie mówić dobrze, skoro źli jesteście?
Przecież z obfitości serca usta mówią” – pomyślał profesor
i bez problemu przekształcił działanie intelektualne w manualne.
– Transakcja
odrzucona. Próbujemy jeszcze raz? Może pan profesor odłoży kilka
pozycji i wówczas przejdzie. Albo zamieni na inne. Na niektóre
książki mamy fajne rabatki.
– Rabatki?
Czyżby literaturę dało się już hodować niczym kwiaty?
– Nie,
nie zrozumiał mnie pan profesor. Rabatki czyli tyci tyci rabaty.
Cóż, jesteśmy niewielkim dyskontem książkowym i nie możemy
sobie pozwolić na takie same zniżki, jak w dużych sieciach. Oni
mają specjalne układy z wydawnictwami. My mamy za to ciekawe
bonusy. Na przykład jeśli zdecyduje się profesor zakupić cały
cykl powieściowy „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, to
otrzyma gratis nowelę Prusa „Katarynka”. Albo jeszcze lepsza
okazja – nasza specjalna, komediowa promocja. Otóż każdy, kto
kupi całą „Komedię ludzką” Balzaca, dostanie od nas w
prezencie „Boską komedię” Dantego, „Nieboską komedię”
Krasińskiego i „Nieludzką komedię” Franczaka. Nawiązaliśmy
też współpracę z zakładem fotograficznym „Euro-foto” i
pizzerią „Camorra”, dzięki czemu przy każdym zakupie książek
powyżej stu złotych otrzyma pan u nas kupony rabatowe – 15%
zniżki na odbitki i 10% na wybrane pizze.
– Odbitki
mnie nie interesują. Pizza też nie.
Z dań pospolitych wolę nasze spécialité de la maison, czyli
poczciwego schabowego z kością. Prousta w całości czytałem, a
Balzaka, choćbym chciał, pewnie i tak nie zdążę, nawet jeśli
jeszcze z dziesięć lat pożyję. Ale prosiłbym, o ile to nie
sprawi kłopotu, żeby odłożyć dla mnie te wszystkie książki na
parę godzin, a ja się w tym czasie skonsultuję z moim bankiem i
sprawdzę stan konta. Proszę również, żeby mi pani napisała na
kartce kwotę transakcji, bo ja mam bardzo słabą pamięć do liczb.
Sprzedawczyni
naniosła flamastrem na wyrwaną z notesu kartkę: „1376 PLN”.
* *
*
Maja
i Amelia stały, jedna za drugą, w kolejce do kasy w hipermarkecie.
Choć
obydwie były aktorkami w renomowanym teatrze, to
często dorabiały do swej marnej
pensji chałturami. Tym razem zostały wynajęte przez agencję
reklamową, by w ogonku przed kasą rozmawiać o wybranym produkcie.
Miały za zadanie odegrać rolę przyjaciółek, które przypadkiem
wpadły na siebie w sklepie, a
cała
scena powinna do złudzenia przypominać zwyczajne spotkanie przy
zakupach. W
praktyce wyglądało to tak:
najpierw
nieodzowna paplanina o tym, ile to już miesięcy się nie widziały,
że ciągle brakuje czasu i
że trzeba
by
wreszcie
spotkać się gdzieś przy kawie, po czym Maja wyjmuje z wózka drogi
proszek do prania i mówi: „Aaa, zobacz, co mi się udało kupić w
promocji”. Następnie,
eksponując pudełko w dłoni, wymienia zalety produktu: „Nie jest
może najtańszy, ale za to bardzo wydajny. Starcza na trzy razy
więcej prań, niż tańsze proszki, a rzeczy po nim pachną dużo
ładniej”. W
tym miejscu do akcji wkracza ze swą kwestią Amelia:
„Poczekaj, zajmij mi kolejkę, a ja szybko skoczę
po ten proszek, bo jak przyjdę jutro, to pewnie już go nie będzie”.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już
po kilku sekundach od kolejki odłączyły się dwie inne osoby i
popędziły w kierunku alejki z proszkami. Maja wyłożyła zakupy na
taśmę i wyjęła z przegródki portfela kartę.
– Pin
i zielony. – rzuciła znużonym tonem kasjerka.
* *
*
Pani
Genowefa zapięła płaszcz, założyła
beret, i z trudem, przytrzymując się poręczy, zeszła po schodach.
Dziś po raz pierwszy w życiu miała wypłacić pieniądze z
bankomatu. Kilka dni temu wyjęła ze skrzynki na listy kopertę z
przydzielonym numerem PIN. Jeszcze jej nie otwarła. Zamierzała
uczynić to w momencie, gdy znajdzie się przy bankomacie. Od paru
miesięcy zmagała się z demencją, więc bez pomocy zapisu nie
byłaby w stanie przywołać choćby najprostszej kombinacji cyfr. Do
korzystania z karty namówili ją w banku. Powiedzieli, że
zaoszczędzi sobie stania w kolejce do okienka i wytłumaczyli jak
się nią posługiwać. Konsultantka wydrukowała nawet staruszce
instrukcję step
by step.
Na odchodnym, zaraz po zwyczajowym „do widzenia”, zaproponowano
jej jeszcze założenie konta w bankowości internetowej, co w tym
konkretnym przypadku zabrzmiało niczym nieśmiertelna maksyma:
„Żegnaj Gienia, świat się zmienia”. Kiedy pani Genowefa
doczłapała wreszcie do bankomatu w pobliżu nie było żywej duszy.
Wygrzebała
z torebki okulary, a następnie sięgnęła dłonią po kopertę i
instrukcję.
* *
*
Maja
i Amelia miały do wykonania jeszcze jedno zlecenie. Zadanie polegało
na tym, by wcielając się w postaci czytelniczek
promować powieść debiutanta, który ukrył swą tożsamość pod
pseudonimem Jazgod. Powieść tę wydało duże wydawnictwo, które
nauczone fiaskiem poprzednich działań marketingowych postanowiło
sięgnąć po pomoc agencji reklamowej. Obie
panie przebrały się więc
w toalecie hipermarketu za osobniczki idealnie wpisujące się w
target konsumentek literatury. Tym razem ich image ograniczał się
do wytartych dżinsów, przydługich swetrów i okularów w rogowej
oprawie. Podążając
w kierunku dyskontu książkowego „Sówka”, aktorki
minęły się po drodze z profesorem Grabowskim, zmierzającym do
bankomatu, by sprawdzić stan konta. Kiedy dotarły na miejsce
okazało się, że księgarnia zieje pustką. Przechadzały się
zatem w te i we wte, sugestywnie wertując przypadkowe pozycje.
Wreszcie w drzwiach pojawił się pierwszy klient. Maja natychmiast
porwała z półki odpowiedni produkt i zagaiła mimochodem: „Czy
wiesz, że ta powieść została określona mianem powieści
dekady?”. Amelia odparowała: „Tak, słyszałam.
W dodatku większość krytyków uznała ją za bezcenną, więc
te
czterdzieści cztery złote to żaden
majątek”.
Ostatnie słowo należało do Mai: „Fakt.
Cena wcale
nie jest wysoka,
a
książka zbiera świetne recenzje.
Krytycy
piszą,
że to bildungsroman, który łączy w sobie cechy powieści
łotrzykowskiej, eposu rycerskiego, nouveau roman, kryminału,
realizmu magicznego i science fiction. Poza
tym jest to ponoć typowa
powieść z kluczem, coś
jak
Zamek
Kafki”.
* *
*
Profesor
Grabowski stał już w kolejce do bankomatu. Maja i Amelia dotarły
na miejsce kilka minut później i ze zdziwieniem stwierdziły,
że przyjdzie im stać w niespotykanie długiej kolejce. Maja, która
właśnie dostała
od zleceniodawcy esemesa, że przelew pieniędzy za reklamową
chałturę został dokonany, aczkolwiek zostanie przelana tylko
połowa kwoty, gdyż klientem w księgarni okazał się być cień,
który kontrolował wykonanie zadania, przeklinała pod nosem.
Amelia, widząc niekończący się sznurek oczekujących,
postanowiła, że wypłaci kasę w innym bankomacie. Pani Genowefa
garbiła się przed monitorem. W prawej, drżącej dłoni, trzymała
kartkę z numerem PIN. „Pośpiesz się babciu!” – krzyknął
zniecierpliwiony jegomość z tłumu. „Szybciej!” – zawtórował
inny. „Biedna staruszka. Pewnie ma jeszcze słabszą pamięć do
cyfr, niż ja” – pomyślał profesor. Pani Genowefa odwróciła
głowę. Jej oczom ukazał się nieprzebrany tłum postaci. Widziała
je jak przez mgłę, rozmyte twarze, niewyraźne sylwetki, jednak na
wskroś rozróżniała granatowe, pionowe pasy. Numer PIN, który
przydzielił jej bank, był taki sam, jak ten z Auschwitz. I te
ciągłe nawoływania: „Pośpiesz się! Schnell!”. Zachwiała się
i upadła na ziemię.