sobota, 1 czerwca 2013



Persönliche Identifikationsnummer


Utwór był nominowany do głównej nagrody w konkursie na najlepsze opowiadanie 9_Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania i został opublikowany w antologii PIN I ZIELONYM. Redakcja tekstu: Natasza Goerke.






Pin i zielony.

Profesor zwyczajny Bronisław Grabowski zbliżył palec wskazujący do klawiatury terminala i – po krótkim namyśle – wystukał PIN: „1234”. Zapamiętywanie wszelkiego rodzaju numerów identyfikacyjnych zawsze przychodziło mu z trudem. Dlatego zwykle starał się skojarzyć abstrakcyjny rząd cyfr albo z jakąś datą, istotną z punktu widzenia historii literatury, albo z książkowym cytatem, który do tego stopnia zapadł mu w pamięć, że potrafił automatycznie przywołać odpowiednią stronę. Tym razem był to cytat z Nowego Testamentu, z Ewangelii według św. Mateusza, zaś pin karty debetowej został rozszyfrowany dzięki numerowi rozdziału – 12, oraz wersetu – 34. „Plemię żmijowe! Jakże wy możecie mówić dobrze, skoro źli jesteście? Przecież z obfitości serca usta mówią” – pomyślał profesor i bez problemu przekształcił działanie intelektualne w manualne.

Transakcja odrzucona. Próbujemy jeszcze raz? Może pan profesor odłoży kilka pozycji i wówczas przejdzie. Albo zamieni na inne. Na niektóre książki mamy fajne rabatki.

Rabatki? Czyżby literaturę dało się już hodować niczym kwiaty?

Nie, nie zrozumiał mnie pan profesor. Rabatki czyli tyci tyci rabaty. Cóż, jesteśmy niewielkim dyskontem książkowym i nie możemy sobie pozwolić na takie same zniżki, jak w dużych sieciach. Oni mają specjalne układy z wydawnictwami. My mamy za to ciekawe bonusy. Na przykład jeśli zdecyduje się profesor zakupić cały cykl powieściowy „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, to otrzyma gratis nowelę Prusa „Katarynka”. Albo jeszcze lepsza okazja – nasza specjalna, komediowa promocja. Otóż każdy, kto kupi całą „Komedię ludzką” Balzaca, dostanie od nas w prezencie „Boską komedię” Dantego, „Nieboską komedię” Krasińskiego i „Nieludzką komedię” Franczaka. Nawiązaliśmy też współpracę z zakładem fotograficznym „Euro-foto” i pizzerią „Camorra”, dzięki czemu przy każdym zakupie książek powyżej stu złotych otrzyma pan u nas kupony rabatowe – 15% zniżki na odbitki i 10% na wybrane pizze.

Odbitki mnie nie interesują. Pizza też nie. Z dań pospolitych wolę nasze spécialité de la maison, czyli poczciwego schabowego z kością. Prousta w całości czytałem, a Balzaka, choćbym chciał, pewnie i tak nie zdążę, nawet jeśli jeszcze z dziesięć lat pożyję. Ale prosiłbym, o ile to nie sprawi kłopotu, żeby odłożyć dla mnie te wszystkie książki na parę godzin, a ja się w tym czasie skonsultuję z moim bankiem i sprawdzę stan konta. Proszę również, żeby mi pani napisała na kartce kwotę transakcji, bo ja mam bardzo słabą pamięć do liczb.

Sprzedawczyni naniosła flamastrem na wyrwaną z notesu kartkę: „1376 PLN”.



* * *

Maja i Amelia stały, jedna za drugą, w kolejce do kasy w hipermarkecie. Choć obydwie były aktorkami w renomowanym teatrze, to często dorabiały do swej marnej pensji chałturami. Tym razem zostały wynajęte przez agencję reklamową, by w ogonku przed kasą rozmawiać o wybranym produkcie. Miały za zadanie odegrać rolę przyjaciółek, które przypadkiem wpadły na siebie w sklepie, a cała scena powinna do złudzenia przypominać zwyczajne spotkanie przy zakupach. W praktyce wyglądało to tak: najpierw nieodzowna paplanina o tym, ile to już miesięcy się nie widziały, że ciągle brakuje czasu i że trzeba by wreszcie spotkać się gdzieś przy kawie, po czym Maja wyjmuje z wózka drogi proszek do prania i mówi: „Aaa, zobacz, co mi się udało kupić w promocji”. Następnie, eksponując pudełko w dłoni, wymienia zalety produktu: „Nie jest może najtańszy, ale za to bardzo wydajny. Starcza na trzy razy więcej prań, niż tańsze proszki, a rzeczy po nim pachną dużo ładniej”. W tym miejscu do akcji wkracza ze swą kwestią Amelia: „Poczekaj, zajmij mi kolejkę, a ja szybko skoczę po ten proszek, bo jak przyjdę jutro, to pewnie już go nie będzie”. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już po kilku sekundach od kolejki odłączyły się dwie inne osoby i popędziły w kierunku alejki z proszkami. Maja wyłożyła zakupy na taśmę i wyjęła z przegródki portfela kartę.

Pin i zielony. – rzuciła znużonym tonem kasjerka.



* * *

Pani Genowefa zapięła płaszcz, założyła beret, i z trudem, przytrzymując się poręczy, zeszła po schodach. Dziś po raz pierwszy w życiu miała wypłacić pieniądze z bankomatu. Kilka dni temu wyjęła ze skrzynki na listy kopertę z przydzielonym numerem PIN. Jeszcze jej nie otwarła. Zamierzała uczynić to w momencie, gdy znajdzie się przy bankomacie. Od paru miesięcy zmagała się z demencją, więc bez pomocy zapisu nie byłaby w stanie przywołać choćby najprostszej kombinacji cyfr. Do korzystania z karty namówili ją w banku. Powiedzieli, że zaoszczędzi sobie stania w kolejce do okienka i wytłumaczyli jak się nią posługiwać. Konsultantka wydrukowała nawet staruszce instrukcję step by step. Na odchodnym, zaraz po zwyczajowym „do widzenia”, zaproponowano jej jeszcze założenie konta w bankowości internetowej, co w tym konkretnym przypadku zabrzmiało niczym nieśmiertelna maksyma: „Żegnaj Gienia, świat się zmienia”. Kiedy pani Genowefa doczłapała wreszcie do bankomatu w pobliżu nie było żywej duszy. Wygrzebała z torebki okulary, a następnie sięgnęła dłonią po kopertę i instrukcję.



* * *

Maja i Amelia miały do wykonania jeszcze jedno zlecenie. Zadanie polegało na tym, by wcielając się w postaci czytelniczek promować powieść debiutanta, który ukrył swą tożsamość pod pseudonimem Jazgod. Powieść tę wydało duże wydawnictwo, które nauczone fiaskiem poprzednich działań marketingowych postanowiło sięgnąć po pomoc agencji reklamowej. Obie panie przebrały się więc w toalecie hipermarketu za osobniczki idealnie wpisujące się w target konsumentek literatury. Tym razem ich image ograniczał się do wytartych dżinsów, przydługich swetrów i okularów w rogowej oprawie. Podążając w kierunku dyskontu książkowego „Sówka”, aktorki minęły się po drodze z profesorem Grabowskim, zmierzającym do bankomatu, by sprawdzić stan konta. Kiedy dotarły na miejsce okazało się, że księgarnia zieje pustką. Przechadzały się zatem w te i we wte, sugestywnie wertując przypadkowe pozycje. Wreszcie w drzwiach pojawił się pierwszy klient. Maja natychmiast porwała z półki odpowiedni produkt i zagaiła mimochodem: „Czy wiesz, że ta powieść została określona mianem powieści dekady?”. Amelia odparowała: „Tak, słyszałam. W dodatku większość krytyków uznała ją za bezcenną, więc te czterdzieści cztery złote to żaden majątek”. Ostatnie słowo należało do Mai: „Fakt. Cena wcale nie jest wysoka, a książka zbiera świetne recenzje. Krytycy piszą, że to bildungsroman, który łączy w sobie cechy powieści łotrzykowskiej, eposu rycerskiego, nouveau roman, kryminału, realizmu magicznego i science fiction. Poza tym jest to ponoć typowa powieść z kluczem, coś jak Zamek Kafki”.


* * *


Profesor Grabowski stał już w kolejce do bankomatu. Maja i Amelia dotarły na miejsce kilka minut później i ze zdziwieniem stwierdziły, że przyjdzie im stać w niespotykanie długiej kolejce. Maja, która właśnie dostała od zleceniodawcy esemesa, że przelew pieniędzy za reklamową chałturę został dokonany, aczkolwiek zostanie przelana tylko połowa kwoty, gdyż klientem w księgarni okazał się być cień, który kontrolował wykonanie zadania, przeklinała pod nosem. Amelia, widząc niekończący się sznurek oczekujących, postanowiła, że wypłaci kasę w innym bankomacie. Pani Genowefa garbiła się przed monitorem. W prawej, drżącej dłoni, trzymała kartkę z numerem PIN. „Pośpiesz się babciu!” – krzyknął zniecierpliwiony jegomość z tłumu. „Szybciej!” – zawtórował inny. „Biedna staruszka. Pewnie ma jeszcze słabszą pamięć do cyfr, niż ja” – pomyślał profesor. Pani Genowefa odwróciła głowę. Jej oczom ukazał się nieprzebrany tłum postaci. Widziała je jak przez mgłę, rozmyte twarze, niewyraźne sylwetki, jednak na wskroś rozróżniała granatowe, pionowe pasy. Numer PIN, który przydzielił jej bank, był taki sam, jak ten z Auschwitz. I te ciągłe nawoływania: „Pośpiesz się! Schnell!”. Zachwiała się i upadła na ziemię.