niedziela, 6 października 2013



OSTATNI Z PATYCZAKÓW





Ostatni z Patyczaków nie patyczkował się z sobą. Powiesił się na ostatniej gałęzi drzewa genealogicznego. Pochodził z patologicznej familii: rodzice, zamiast karmić dziecko złudzeniami z promocji dla społecznie przystosowanych, pili wina patykiem pisane. Na swoje szklane gody nie dorobili się więc niczego, prócz butelek bezzwrotnych i nieodwracalnej dysfunkcji wątroby. Co prawda mógł ich jeszcze uratować przeszczep, lecz narządy zastępcze były dostępne jedynie w wybranych sklepach internetowych, w cenie przystępnej wyłącznie dla przystosowanych społecznie, przesyłka pocztą i kurierem. Ten najlepszy ze światów nigdy nie tolerował spływu na bakier z nurtem, toteż gdy kulminacyjna fala żółci do cna zalała gniazdo Patyczaków, ci nie uzyskali nawet nobilitującego statusu powodzian, otrzymując w zamian pośmiertną rehabilitację w postaci nadania tytułu zżółkniałych samobójców-topielców, bez prawa do odszkodowania. A Patryk Patyczak, uniknąwszy fali, pozostał sam jak patyk. Przez jakiś czas szukał żony na portalach randkowych, jednak żadna poważna niewiasta nie chciała związać się z facetem, który dwa miesiące temu ukończył lat siedem. Na nic zdały się tłumaczenia, że musiał wcześniej dorosnąć, że od piątego roku życia pracuje na czarno jako spawacz-ślusarz, że wyciąga półtora patyka na rękę, czyli dokładanie o półtora więcej, niż wynosiło jego kieszonkowe. Patryk, nie mogąc już dłużej znieść dojmującej samotności, postanowił się powiesić. Wszystkiemu winne kobiety i stereotypy, w tym to najważniejsze z przeświadczeń – że każdy mężczyzna jest dzieciakiem.