wtorek, 26 września 2017



DZIEŃ DOBRY!




Miałem sen. Śniło mi się, że idę Krakowskim Przedmieściem i wszyscy napotkani ludzie mówią mi "dzień dobry!". Obok mnie przechodzą dwie manifestacje - jedna żąda więcej uśmiechu na co dzień, druga - jeszcze więcej uśmiechu. Idą w przeciwnym kierunku. Gdy mijają się po drodze, pozdrawiaja się nawzajem. Pada rzęsisty deszcz, a mimo to nikt nie marszczy brwi, nie wyrywa włosów z głowy i nie chowa się pod parasolem, wziętym na wypadek zadymy. Z transparentów spływają na protestujących świeżo naniesione farby, barwiąc uradowany tłum na wszelkie możliwe kolory. Orzeł bielik namalowany na prześcieradle ma pawie pióra i lśniące brokatem tipsy zamiast szponów. Chrystus na wystruganym z brzozy krzyżu w kształcie samolotu - wianek z konwalii w miejsce korony cierniowej


Seba

Dzień dobry! Mam na imię Sebastian, ale tak mówiła do mnie tylko moja świętej pamięci mamusia, którą już dawno wzięła do siebie bozia. Wszyscy kumple z dzielni wołali na mnie Seba. Jestem sparaliżowany od pasa w dół i codziennie czekam na śmierć, ktora przyjdzie i powie: "Idź już do mamy, synku, nic tu po tobie". W sumie to powinienem już umrzeć ze starości, bo mam więcej lat niż błogosławiony Bolesław Piasecki, kiedy odchodził. Z czasów młodości pozostała mi już tylko jedna gra na konsolę, w którą rżnę bez opamiętania. Gdy do sali wchodzi lekarz dyżurny, chowam sprzęt pod poduszkę. Przeszedłem dwa zawały i doktor mówi, że powinienem unikać niezdrowych emocji. Raz nawet zabrał mi konsolę na tydzień i w zamian przyniósł książkę. Chyba go pojebało! Nie jestem jakimś pedałem, żeby czytać książki. Ale z tymi emotikonami, wróć, emocjami, to ma trochę racji. Bo kiedy gram na konsoli, wczuwam się, jakby to nie była gra, tylko prawdziwe życie. Nic dziwnego, przecież w tej jednej-jedynej grze zawarta jest cała moja młodość. Zresztą, co mi pozostało? Mogę tylko grać. Nie skopię już ryja żadnemu brudasowi, bo mam nieruchome szkity. A w grze przynajmniej mogę jeszcze przypierdolić, i to jak! Na przykład w tej mojej zręcznościówce. Masz tam do wyboru od chuja postaci - możesz być żołnierzem wyklętym, najemnikiem z wojsk obrony terytorialnej, ultrasem Legii, rycerzem króla Jagiełły, komandosem Grom-u, powstańcem warszawskim, kosynierem, obrońcą Westerplatte, jeźdźcem skrzydlatej husarii, legendarnym Sarmatą, ułanem z przeciwpancerną szablą, a nawet Andrzejem Gołotą. Dodatkowo możesz dobrać sobie od zajebania broni: nóż do kebaba, kij bejsbolowy, sztachetę, szablę przeciwpancerną, o której już gadałem, bazukę, halabardę, koktajl Mołotowa, kałasza, siekierę, kosę, bagnet, karabin snajperski, strzelbę gładkolufową, dwa nagie miecze, tulipana, kastet, procę na skoble, dzidę, maczugę, jarzeniówkę jak z "Gwiezdnych wojen", kostkę brukową, różaniec do podduszania niewiernych, rękawice bokserskie do trzepania jajek, cegłę z gruzów zbombardowanej stolicy, granaty, pistolety, fuzje i armaty, glany z metalowym czubem, czy wreszcie tyczkę Kozakiewicza, dzięki której wszystkie kacapy mogą ci skoczyć, a ty im możesz pokazać, że o, takiego wała, jak Polska cała! Bo pod tymi turbanami mogą się też ukrywać ruscy agenci, co się przebrali za uchodźców z Syrii dla niepoznaki. Tak czy siak misja jest prosta - wszystkich zajebać! Wybić co do jednego jebanych terrorystów! Przerobić cuchnące kebaby na mięso! Wyruchać w dupę kozojebców! Spalić na stosie muzułmańskie czarownice! Ściąć łepetyny szejkom z miliardami dolców, którzy przebierają się w łachmany, udając emigrantów ekonomicznych! Zapierdolić turasa, kręcącego kebsy z psiego ścierwa! Jebać, jebać, jebać kolejorza! Wykastrować cioty! Wypatroszyć pizdę każdej dziwce, co się wyskrobała! Oskalpować punkowskie śmieci! Puścić z dymem cygańskie slamsy! Wykurwić raz sierpem, raz młotem, w lewacką hołotę! Zagazować złodziejską żydomasonerię! Wreszcie - zabić czas, którego pozostało ci tak mało! Bo co masz, kurwa, robić? Czytać książki? Pisać pamiętniki? Lampić się na te dwa zbędne kikuty, którymi już nigdy nie poruszysz?


Jelena

Dzień dobry! Moje imię to Jelena. Przyjechałam do Polski z Ukrainy, z Charkowa. U nas od dawna trwa wojna, już nawet nie pamiętam, kiedy się zaczęła. W sumie to nie mogę pamiętać, bo mnie jeszcze nie było na świecie. Moi rodzice byli wtedy młodzi i pewnie się jeszcze nie znali. W Polsce jesteśmy od trzech lat. Czuję się tutaj bezpiecznie. Na Ukrainie porywają ludzi i słuch po nich ginie. Nawet młode dziewczyny.  Moją koleżankę z klasy wywieźli do lasu, bili i gwałcili. Ludzie mówili, że spotkała ją kara boska, bo się ubierała jak dziwka. I że jest faszystką, bo ma polskie nazwisko, a Polacy to faszyści, którzy pomagają banderowcom jak Hitler w czasie wojny. Jej ciało znaleziono po dwóch tygodniach. Na piersiach wyryli jej nożem swastyki, ogolili głowę do zera. Ludzie mówią, że to dlatego, że była lesbą, a lesby to nie kobiety, tylko szmaty, opętane przez diabła. I że żadna lesba nie ma prawa nosić włosów do pasa. Miała szesnaście lat. W Polsce aż tak się nie boję, chociaż raz się zdarzyło, że mnie na ulicy zwyzywali od ruskich kurew. I straszyli, że mnie zaraz pogonią, jak Piłsudski spod Warszawy ruskich. A przecież jestem z Ukrainy, nie z Rosji. Boże, dlaczego w ludziach jest tyle nienawiści? Dlaczego nie możemy się po prostu szanować na co dzień i wzajemnie nie krzywdzić? Na wojnie widziałam śmierć i cierpienie z bliska. Chodniki w moim mieście były czerwone od krwi jak dywan w Cannes, tylko nie stąpały po nich gwiazdy kina. Przemykali po nich zwykli ludzie, starając się być niezauważalni, bo nie polował na nich fotoreporter, ale snajper. Od samego początku mojego pobytu w Polsce pracuję w żabce, od szóstej do dwudziestej trzeciej, siedemnaście godzin dziennie. Właściwie osiemnaście, gdy się weźmie pod uwagę, że przychodzi się wcześniej, żeby porozkładać pieczywo i gazety, a wychodzi później, bo trzeba rozliczyć kasę. Praktycznie ponad dwa etaty, ale nie narzekam, że mi ciężko. U nas działające bez problemów sklepy z towarem na półkach można było zliczyć na palcach jednej ręki. Poza tym zbieram na studia. Zamierzam iść na medycynę, a to sporo kosztuje. Chciałabym pomagać ludziom wymknąć się śmierci.


Seba i Jelena

Ich pierwsze spotkanie wyglądało tak:

- Dzień dobry!

- Dzień dobry!

- Kim pani jest?

- Nikim, ale zamierzam być lekarzem.

- Ma pani jakiś dziwny akcent. Polka?

- Nie, Ukrainka.

- Wypierdalaj mi stąd kurwo! I żebym cię tu więcej nie widział!

Patrzyła na niego ze strachem w oczach, a on dalej krzyczał:

- Pierdolona nazistka! Banderowska świnia! Powinni ci amputować jajniki, żebyś już nigdy żadnego mordercy nie urodziła! To wy, kurwy, zarzynaliście nasze kobiety i dzieci, paliliście domy i kościoły!

- Nie wiem, o czym pan mówi... Ja nikogo nie zabiłam... - wydusiła.

- Nie wiesz, to se, kurwa, poczytaj! Wołyń! UPA!

Ale jej już nie było, wybiegła z sali przerażona. Po chwili, powłócząc nogami, doczłapała do jego łóżka Krystyna - ostatnia nadzieja polskiego pielęgniarstwa. Jej wszystkie koleżanki po fachu uciekły do Niemiec, Danii, Szwecji bądź Norwegii. Powinna już dawno nie pracować, jednak musiała dorabiać do emerytury. Lekarz prowadzący wyznaczył ją do osobistej opieki nad Sebą, bo pozostałe siostry - te z Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, Iraku, Afganistanu czy Syrii, kłopotliwy pacjent wyzywał od szmat, dziwek i terrorystek. Krystyna miała sześćdziesiąt dziewięć lat i poważne problemy ze słuchem. Pochyliła się nad chorym, odkryła pościel i zaczęła przewracać stawiające opór ciało na bok.

- I po co tak krzyczy, że kupa? Nie pali się przecież. A jak się nie pali, to się i pupa nie odparzy.

- Pani Krystyno, nie kupa, tylko UPA... - wyjęczał, usiłując wydostać się z jej zaskakująco krzepkiego uścisku.

- Upa-dupa-kupa! Przewinąć trzeba, jak się zesrał.

Szarpnęła go mocno za prawe ramię, na którym miał wytatuowaną rękę z mieczem.


Jelena

Zatrudniłam się jako salowa w miejscowym szpitalu. Chciałam być bliżej chorych, przywyknąć do tej całej szpitalnej atmosfery. Moja praca polega na sprzątaniu, myciu tych, którzy nie mogą sobie z tym sami poradzić, wydawaniu posiłków. Opróżniam baseny, podcieram tyłki, zmywam krew z podłogi. Zarabia się marne grosze, ale udało mi się trochę odłożyć na studia, kiedy tyrałam od rana do nocy w żabce. Pracuję na oddziale neurologicznym, gdzie wiele osób to rośliny. Po wylewach, sparaliżowani, wydający z siebie jęki zamiast słów. Cześć z nich umiera po kilku dniach, inni są poddawani żmudnej rehabilitacji. Nauczyłam się ich kochać, nawet tych, z którymi nie da się rozmawiać. Nawet tego sparaliżowanego od pasa w dół mężczyznę, który traktuje mnie po chamsku i wyzywa od faszystek. Wczoraj przyniosłam mu kwiaty - białe i czerwone róże, kolory polskiej flagi. Zaskoczył go ten gest i czuł się trochę zmieszany, co nie przeszkodziło mu cisnąć wazonem o ścianę, kiedy wychodziłam z sali i krzyknąć na odchodne: "Wracaj z tymi badylami do swoich jebanych gestapowców! I powiedz im, że niedługo to będą ich barwy narodowe! A jak im się nie podoba, to raus z polskiego Lwowa!". Nawet nie próbowałam mu tłumaczyć, że nie pochodzę ze Lwowa, ale z drugiego końca Ukrainy - Charkowa. Że to dwa zupełnie inne miasta. Współczuję mu, że nie może chodzić. To pewnie przez to jest taki wybuchowy, wyładowuje swoją frustrację na innych. Ale to dobry człowiek. Widziałam kiedyś jak się modlił. Człowiek, który wierzy w dobro, nie może być z natury zły.


Seba i Jelena 

Im częściej ją przepędzał, tym częściej do niego przychodziła. Codziennie szorowała na błysk podłogę w sali, podlewała kwiaty w doniczkach, które zresztą sama przyniosła i których tym razem nie rzucił o ścianę. Co trzeci dzień myła okna. Stopniowo się do niej przyzwyczajał. Był mniej opryskliwy, zaczął z nią nawet normalnie rozmawiać. Któregoś dnia zapytał ją o wojnę. Opowiedziała mu o zgwałconej i pobitej na śmierć koleżance, o trupie niemowlęcia, na którego rozszarpane pociskiem ciałko natrafiła wyrzucając odpadki do śmietnika, o tym, jak się kiedyś posikała ze strachu, chowając się w piwnicy przed plądrującymi okoliczne kamienice opołczeńcami, kiedy słyszała ich zbliżające się kroki i krzyki: "Smierć ukrom!", "Łap ją za nogi, szerzej!", "Zajeb gnojka, bo wyrośnie z niego faszysta!". Próbował sobie wyobrazić jej strach, ale nie potrafił. Nie dało się tego porównać ze stadionowymi bójkami, bo nawet gdy przeciwnik miał przeważające siły, to on i tak nigdy nie był zmuszony zmierzyć się ze swym strachem sam, zawsze był ktoś obok - a to Słoniu ze stadionowym krzesełkiem w ręce, a to Harry z kastetem. Prawdziwe duchowe wsparcie. Zrozumiał, że co innego kibolska zabawa w wojenkę, a co innego prawdziwa wojna. Zrewanżował jej się opowieścią o ojcu alkoholiku, który bił do krwi matkę, o momencie, kiedy po raz pierwszy odważył się mu przeciwstawić i złamał sobie nadgarstek na jego szczęce, o matce, która brocząc krwią chwytała za słuchawkę i dzwoniła na policję, a kiedy przyjeżdżał radiowóz, nie otwierała policjantom drzwi i mówiła, że nic takiego nie miało miejsca, że to pomyłka. Wzruszyła ją jego nagła szczerość, położyła dłoń na jego dłoni. Wydawało jej się, że widzi pojedynczą łzę, spływającą po jego policzku, ale nie miała pewności. A kiedy zasypiał, pogłaskała go po głowie, jak głaszcze się dzieci przed snem. Następnego dnia czekał, aż się zjawi, ale nie przyszła. I przez kolejne dni też. Zapytał o nią siostrę Krystynę, ale ta wiedziała tylko, że Jelena się zwolniła. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Przez tydzień odmawiał przyjmowania posiłków i do nikogo się nie odzywał.


Seba

Pojawiła się po jakimś miesiącu. Miała głowę ogoloną na łyso. Z początku wcale jej nie poznałem. Myślałem, że to przychodzi po mnie śmierć. Nie, nie taka jak na memach - z kosą, maską z krzyku, i schowana pod kapturem bluzy everlasta. Po prostu z tą swoją łysiną Jelena zajebiście przypominała Gochę - miłość mojego życia. I byłem święcie przekonany, że właśnie mi się zaczyna ukazywać przeszłość, bo podobno tak się właśnie dzieje przed śmiercią. Masz we łbie taki slajdszoł jak w komórze - same najlepsze momenty życia śmigają ci przed oczyma, same słit focie z twojego pokurwionego lajfa. I nawet przez chwilę pokręciłem sobie taki film: ja i Gocha, najlepsze chwile ewer. Oto więc ja i Gocha na marszu niepodległości, napiżdżamy kostką brukową w psy, a potem spierdalamy za winkiel i liżemy się z języczkiem. Później ja i Gocha na rynku we Wrocku, trzymamy się za ręce i lukamy, jak jeden kolo podpala kukłę Żyda z flagą Związku Socjalistycznej Unii Europejskiej i krzyczymy: "Precz z komuną!", "Arabiści do Arabii!", i walimy sobie mega selfie na tle tej pejsatej Marzanny. I wreszcie ja i Gocha pod stadionem Santiago Bernabeu w Madrycie, spieprzamy przed jakimś policajem na koniu, po tym, jak rzuciłem w tych gnoji racą, wbiegamy w jakąś bramę, potem do pizzeri, chowamy się w kiblu, ona robi mi laskę, a za chwilę staje w rozkroku, całkiem jak Christiano Ronaldo przy rzucie wolnym, i ja ją biorę od tyłu, strzelam na kafelki, 1:0 dla Legii! No, ale oprzytomniałem, otrząsłem się z tych słodkich wspomnień, kiedy się tylko odezwała. Już wiedziałem, że to jest ona - Jelena, nie żadna Gocha.


Seba i Jelena 

- Mam białaczkę, niedługo umrę.

- Boże, nie mów tak. Na pewno są jeszcze jakieś szanse...

- Jestem coraz słabsza, wiem, że z tego nie wyjdę. Nie łudzę się, dawno straciłam nadzieję.

- Nie myśl o śmierci. Ja, kiedy chcę ją od siebie odpędzić, gram w grę. Grę z czasów mojej młodości. Chcesz spróbować?

- A na czym ona polega?

- Musisz zabijać.

- Ale kogo?

- Wszystkich.

- Ale ja nie chcę zabijać wszystkich.

- No, powiedzmy, że wszystkich, których nienawidzisz.

- A w tej konkretnej grze, kogo? Znaczy, kogo nienawidzisz i kogo musisz zabić?

- No, Żydów, komuchów, gejów, lesby, lewaków, terrorystów, uchodźców, turasów, aborcjonistki... Spróbujesz?

- Ale ja nie chcę do nikogo strzelać. Nie czuję do żadnego z nich nienawiści.

- To wstaw w ich miejsce innych. Tych, którzy ci się w życiu najbardziej naprzykrzyli. No, dawaj! Ja będę wymieniał swoich wrogów, a ty swoich. I jak na marszu albo stadionie - będziemy skandować: "Jebać!". Ja zaczynam: "Jebać kolejorza!".

- Nie wiedziałam, że czujesz pociąg fizyczny do pracowników kolei.

- Co!? Nie, nie o to chodzi. Po prostu całe życie kibicowałem Legii.

- Cudzoziemskiej?

- Gdzie tam, jakiej znów cudzoziemskiej? Jebać cudzo... O, pardon... Teraz ty.

- Jeszcze nie wiem. Oddaję kolejkę.

- Jebać komunę!

- Całą?

- Co za pytanie? Pewnie, że całą. Bo co?

- Nic, bo kiedyś mieszkałam w komunie, czy jak wolisz - na skłocie, i zwykle przebywa tam wiele osób naraz. Musiałbyś mieć potężne libido, żeby ich wszystkich wyjebać.

- Dobra, dobra, nie kpij sobie. Rozpierdalałem kiedyś te wasze skłociki w trzy sekundy. Bezdomowce spieprzały przede mną szybciej niż Usain Bolt, jak bił rekord na setkę. Twoja kolejka.

- Zaczekaj...

- Nie ma na co czekać. Nie wstydź się, wal!

- Jebać Boga!

- Coo?! Coś ty powiedziała?! 

- Jebać życie!

- Przestań...

- Jebać śmierć!

- Wystarczy, uspokój się!

Ale ona już go nie słuchała. Obróciła się i szybkim krokiem zmierzała ku drzwiom, a on odprowadzał ją nieprzytomnym wzrokiem. Przeklinał swą niedołężność, fakt, że jest bezsilny, że nie może po prostu wstać i pobiec za nią. Płakał. Po kilku minutach w drzwiach ukazała się kobieca sylwetka. Oczy miał zamglone od łez. Wydawało mu się, że to Jelena wróciła.

- Dzień dobry! - Usłyszał głos ostatniej nadziei polskiego pielęgniarstwa.

- SPIERDALAAAJ!