MADE IN JAPAN
Fragment książki reporterskiej „Raj dla grzeszników"
Fragment książki reporterskiej „Raj dla grzeszników"
Nasz
autobus opuszcza Pragę i zjeżdża na autostradę. Po drodze na
strefę przemysłową mijamy billboard. W Czechach zbliżają się
wybory parlamentarne. Na billboardzie uśmiechnięty mężczyzna w
średnim wieku, w tle czeska flaga. W jej górnej, białej części,
napis: „Ne islámu, ne teroristům”. Facet z plakatu wyborczego
to Tomio Okamura – urodzony w Tokio polityk japońskiego
pochodzenia. Inne hasła wyborcze jego partii Wolność i Demokracja
Bezpośrednia (SPD) to: „Zastavíme nelegální imigraci a
diktát EU” („Powstrzymamy nielegalną imigrację i dyktaturę
UE”) czy „EU – Odejdeme po anglicku” („UE – odejdziemy po
angielsku”). Okamura na billboardowym zdjęciu ma przymrużone
oczy. Możliwe, że to specjalista do spraw wizerunku zalecił mu
pozować z nieco przymkniętymi powiekami, by ich skośność nie
była aż tak widoczna. No bo jak to wygląda, kiedy egzotyczny
kandydat, sam imigrant, szerzy antyimigranckie hasła? Należało
więc jakoś tę egzotyczność zatuszować. Tymczasem w autobusie aż
roi się od egzotyki, bo większość miejsc siedzących zajmują
Filipińczycy. Pozostałe zapełniają Czesi, Słowacy, Ukraińcy,
Węgrzy, Bułgarzy, Rumuni i ja – osamotniony Polak. Jedziemy do
fabryki kierującej się japońskimi prawidłami szczupłego
zarządzania. To chyba dlatego zawsze pod koniec miesiąca musimy
zaciskać pasa. Na palarni przed halą produkcyjną trwa handel
wymienny: ja dam ci 4 korony na kawę z automatu, ty poratujesz mnie
odrobiną tytoniu. Wypłata dopiero za 10 dni. Hala obklejona jest
propagandówką z zakresu lean management. Współzawodnictwo w walce
z nieróbstwem trwa w najlepsze – na jednej z tablic nazwiska
pracowników przodujących w umilaniu swoim kolegom i koleżankom
czasu pracy. Muda Busters, czyli pogromcy Mudy. Ten japoński termin
oznacza marnotrawstwo. Najczęściej jest interpretowany jako
niepotrzebna strata czasu. Spoglądasz więc na nazwiska
odpowiedzialnych za dokręcenie tobie śruby. Właśnie te osoby
powinieneś omijać szerokim łukiem, gdy potajemnie przemykasz na
palarnię, bo dzięki sprawnej pracy uciułałeś trzy dodatkowe
minuty na fajkę. A śruba została już dokręcona do tego stopnia,
że aby się wyrobić, trzeba pomijać niektóre czynności. „Tego
testu nie rób, chyba że mistrzowa patrzy” – poucza mnie
Stefan, dwudziestoparoletni Madziar. To nie tylko spirala nieustannej
sprzedaży decyduje o kiepskiej jakości zakupionych przez ciebie
towarów. Że niby przedwcześnie zużyty produkt wyrzucisz i
wrócisz, żeby znów kupić. To także mechanizm w nieskończoność
dokręcanej śruby. „Ulepszanie nie ma końca” – brzmi
ostatnie przykazanie w dekalogu kaizen. Co w realiach bitwy na koszta
oznacza, że gwint śruby nigdy się nie kończy. W polskiej fabryce
zarządzanej po japońsku, gdzie pracowałem przez prawie dekadę,
norma produkcyjna była tak wyśrubowana, że pracownicy obrabiali
jedną obudowę skrzyni biegów po wielokroć, żeby licznik maszyny
policzył ją jako kilka. Uczciwie nie dało się już po prostu
uzyskać normy. W efekcie otwory pod łożyska były tak wyrobione,
że te czasem nawet z nich wypadały. I wcale niemało takich skrzyń
zamontowano potem w samochodach marki, słynącej ze swej
niezawodności. Tak kończy się sen o otwarciu granic. Sen o
szlachetnej rywalizacji w ramach globalnej gospodarki i o
multikulturowym świecie. Polityk na plakacie udaje, że nie jest
Japończykiem i imigrantem, by siać ksenofobię, a robotnicy różnych
nacji przeciwnie – udają Japończyków i w imię nieustannych
ulepszeń wytwarzają szmelc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz