wtorek, 3 kwietnia 2018


MADE IN JAPAN

Fragment książki reporterskiej „Raj dla grzeszników"



Nasz autobus opuszcza Pragę i zjeżdża na autostradę. Po drodze na strefę przemysłową mijamy billboard. W Czechach zbliżają się wybory parlamentarne. Na billboardzie uśmiechnięty mężczyzna w średnim wieku, w tle czeska flaga. W jej górnej, białej części, napis: „Ne islámu, ne teroristům”. Facet z plakatu wyborczego to Tomio Okamura – urodzony w Tokio polityk japońskiego pochodzenia. Inne hasła wyborcze jego partii Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD) to: Zastavíme nelegální imigraci a diktát EU” („Powstrzymamy nielegalną imigrację i dyktaturę UE”) czy „EU  –  Odejdeme po anglicku” („UE – odejdziemy po angielsku”). Okamura na billboardowym zdjęciu ma przymrużone oczy. Możliwe, że to specjalista do spraw wizerunku zalecił mu pozować z nieco przymkniętymi powiekami, by ich skośność nie była aż tak widoczna. No bo jak to wygląda, kiedy egzotyczny kandydat, sam imigrant, szerzy antyimigranckie hasła? Należało więc jakoś tę egzotyczność zatuszować. Tymczasem w autobusie aż roi się od egzotyki, bo większość miejsc siedzących zajmują Filipińczycy. Pozostałe zapełniają Czesi, Słowacy, Ukraińcy, Węgrzy, Bułgarzy, Rumuni i ja – osamotniony Polak. Jedziemy do fabryki kierującej się japońskimi prawidłami szczupłego zarządzania. To chyba dlatego zawsze pod koniec miesiąca musimy zaciskać pasa. Na palarni przed halą produkcyjną trwa handel wymienny: ja dam ci 4 korony na kawę z automatu, ty poratujesz mnie odrobiną tytoniu. Wypłata dopiero za 10 dni. Hala obklejona jest propagandówką z zakresu lean management. Współzawodnictwo w walce z nieróbstwem trwa w najlepsze – na jednej z tablic nazwiska pracowników przodujących w umilaniu swoim kolegom i koleżankom czasu pracy. Muda Busters, czyli pogromcy Mudy. Ten japoński termin oznacza marnotrawstwo. Najczęściej jest interpretowany jako niepotrzebna strata czasu. Spoglądasz więc na nazwiska odpowiedzialnych za dokręcenie tobie śruby. Właśnie te osoby powinieneś omijać szerokim łukiem, gdy potajemnie przemykasz na palarnię, bo dzięki sprawnej pracy uciułałeś trzy dodatkowe minuty na fajkę. A śruba została już dokręcona do tego stopnia, że aby się wyrobić, trzeba pomijać niektóre czynności. „Tego testu nie rób, chyba że mistrzowa patrzy” – poucza mnie Stefan, dwudziestoparoletni Madziar. To nie tylko spirala nieustannej sprzedaży decyduje o kiepskiej jakości zakupionych przez ciebie towarów. Że niby przedwcześnie zużyty produkt wyrzucisz i wrócisz, żeby znów kupić. To także mechanizm w nieskończoność dokręcanej śruby. „Ulepszanie nie ma końca” – brzmi ostatnie przykazanie w dekalogu kaizen. Co w realiach bitwy na koszta oznacza, że gwint śruby nigdy się nie kończy. W polskiej fabryce zarządzanej po japońsku, gdzie pracowałem przez prawie dekadę, norma produkcyjna była tak wyśrubowana, że pracownicy obrabiali jedną obudowę skrzyni biegów po wielokroć, żeby licznik maszyny policzył ją jako kilka. Uczciwie nie dało się już po prostu uzyskać normy. W efekcie otwory pod łożyska były tak wyrobione, że te czasem nawet z nich wypadały. I wcale niemało takich skrzyń zamontowano potem w samochodach marki, słynącej ze swej niezawodności. Tak kończy się sen o otwarciu granic. Sen o szlachetnej rywalizacji w ramach globalnej gospodarki i o multikulturowym świecie. Polityk na plakacie udaje, że nie jest Japończykiem i imigrantem, by siać ksenofobię, a robotnicy różnych nacji przeciwnie – udają Japończyków i w imię nieustannych ulepszeń wytwarzają szmelc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz